poniedziałek

Wrocław mniej wrogi

Uczę się tego miasta powoli. To trudne miejsce. Ciekawe, ale trudno je polubić. Z każdym rokiem patrzę na nie jednak z większą atencją, z wyrozumiałością dla cierpień przeżytych i burz przetrzymanych. To miasto z historią, temu trudno zaprzeczyć. Ale też to nie usprawiedliwia owej wspomnianej trudności.

To miasto obce. Moje pierwsze wrażenie ze spaceru z dworca, przez Kołłątaja, koło rynku, aż na Szewską było wrażeniem obcości, spotęgowanej być może jesienią, deszczowym, chłodnym porankiem i ludzie schowani w płaszczach i jesionkach przemykali pod brudnymi murami ogromnych brunatnych kościołów stojących tuż przy ulicy. Tramwaj skrzypiał zawzięcie, trzęsło niemiłosiernie, a motorniczy sterował tym wszystkim za pomocą jakiejś niesłychanej korby z gładkiego mosiądzu, którą przesuwał to w ową to w przeciwną stronę i tramwaj jechał lub się zatrzymywał.

Miasto nadal obce, ale teraz, po 16 (!) latach już mniej. No i nadal się uczę, bo wydaje mi się, że warto znaleźć tu swoje miejsce.

piątek

Krajobraz na horyzoncie

Teraz kiedy usiadł naprzeciwko dużego okna i patrzył daleko, zrozumiał. Siedział na starym krześle, niezbyt wygodnie. Nogi opierał na stołku przed sobą. Patrzył daleko. Spojrzał jeszcze raz na swoje brązowe kapcie, podniszczone, miejscami odłaziła skórka. Schylił się i pociągnął za odstający fragment skórki. Oderwał. Pogładził kapeć, jakby chciał go naprawić. Nie naprawił, bo jak niby mógłby.

Usiadł na powrót prosto i patrzył na krajobraz i rozumiał wszystko.
- Właśnie. Właśnie. - mruczał pod nosem.

Widział horyzont, rysujący się niewyraźnie w lekkim półmroku końca dnia. Widział go niezbyt wyraźnie, ale nie to było najważniejsze. Nie wyrazistość. Nie pewność. Niebo oddzielało się od porysowanego konturami dalekich drzew i zabudowań zarysu ziemi wystarczająco wyraźnie. Dość, żeby wiedzieć, że potrzeba mu tego widoku, że bez niego żyć nie można i nie trzeba. To jedna z rzeczy niezbędnych i nie do zastąpienia. Widzieć horyzont, daleki pejzaż. Widzieć świat, a nie tylko siebie w lustrze, w twarzy bliskich w obłości czajnika gotującego wodę na herbatę. To mało. Trzeba widzieć dalej. Najdalej jak się da.

Teraz na tym krześle i stołku to wiedział. Rozumiał.
- Jak pięknie - czuł się szczęśliwy i spełniony.