wtorek

Kontempacja świata w Big Sur

Sobotnie popołudnie grzeje majowym słońcem. Albo majowe słońce grzeje owym popołudniem. Albo jakoś inaczej.

Rozanieleni siedzimy na balkonie, ja i mój syn - on obok w wózeczku. Śpi jak anioł. Ja czytam. Za dwóch. Zwykle czytam parę książek na raz. Za pobieżnie, za rzadko, zbyt wolno. Raz tę, raz tamtą biorę w półki, jak się zachce. "Dom nad Oniego" wziąłem po długiej przerwie, choć przedtem podobał mi się bardzo. No ale brak czasu...

To upojenie Wilka własną stylistyką, jakby świat stwarzał od nowa, opisując. To delektowanie się własną mocą pisarską. No i trochę tak jest, bo faktycznie Wilk stwarza zagubiony świat wydobywając go z niebytu, nazywając ponownie tę północno-rosyjską rzeczywistość już dawno zapomnianą przez ludzi i historię. Stwarza chyba nawet dla samych Rosjan, którzy w pijanym widzie nie chcą, nie potrzebują niczego pamiętać, niczego zapisywać. A niezapisane zapada w niebyt, w nic. Wilk więc zapisuje i tym samym stwarza na powrót, przywraca kulturze.

Wziąłem "Oniego" z półki i zaczytałem się. Na balkonie, w słońcu, w powolnej chwili kontemplacji, doświadczam wspaniałego momentu zaskoczenia i przypomnienia.

Znowu stoję na rozdrożach literackich i oglądam się za siebie, patrzę przed. W prawo. Patrzę w lewo. Czytam: "Życie dla Millera to kontemplacja świata. Świat można kontemplować, pisząc albo nie pisząc, popijając whisky, bawiąc się z dziećmi lub planując z sąsiadką podróż do Timbuktu, malując akwarele, pływając w oceanie, pieląc ogród, czytając, jedząc, kochając się lub grając w szachy." Pisze Wilk.
Pisze też, że czytając Millera jakby siebie czytał, że jakby jego własny styl i temat, że dom w Big Sur, że odosobnienie, że brak pieniędzy i że pieniądze nieważne, bo zarabianie na życie nie ma nic wspólnego z życiem, że "siedź na tyłku i patrz, jak się świat kręci".

Jak dotąd to dla mnie jeden z najbardziej ekscytujących momentów z "Domem nad Oniego". To że znajduję tam myśl podobną do własnej, że owa myśl prowadzi do innej równie bliskiej, to ekscytujące. Znalezienie u Obcego/Wilka własnej literackiej "tropy" to moment, gdy ową moją kontemplację świata zastępuje poruszenie. Chodzę po labiryncie/bibliotece, podążam za poplątaną nicią "pisma". Szukam kontekstu i umieszczam w nim siebie i siebie przeczytanego przede wszystkim.

W lekturze "Domu nad Oniego" ścieżka się rozdzieliła, powiodła dalej, w inną stronę. W głąb labiryntu.

A ja już pędzę do Big Sur, by tam poszukać ciągu dalszego. I dalszego. I dalszego. Bez końca. Pędzę, żeby w Obcym znaleźć siebie? Żeby znaleźć mój Big Sur, moją "tropę".