czwartek

Dziury w asfalcie

- I powiedz mi jedną rzecz.
- Hmm.
- Jak to jest możliwe, że są dziury w jezdni, a nie ma ani kawałka asfaltu.
- Co?
- No tak. Jadę dzisiaj samochodem - ten znajomy mnie podwoził. Widzę, dziura na drodze. Mówię mu, żeby uważał. No i w porządku. Kawał asfaltu wywalony z ulicy, taki dobre z pół na pół metra. Spod spodu wystaje stara kostka. Odlepiło się gówno, czy co. Słabe lepiszcze - nie wiem. Ale gdzie jest ten kawał asfaltu, gdzie się podział.
- No i gdzie?
- No właśnie nie wiadomo. Dziwne, nie. Skoro się oberwało, no ok. Skandal, itd., ale ok. Stało się. Spieprzona robota. Ale gdzie on jest?
- No gdzie?
- No właśnie nie ma. Nic. Nie ma całego fragmentu. Nie ma nawet mniejszych kawałków. Nic literalnie. Nic, a nic. Na drodze, koło drogi. Dziwne, nie. No przecież nie wyparował ten beton, ten asfalt. Nie rozpłynął się. Raczej nikt nie pozbierał, do domu nie zabrał, nie. No to co się z nim stało? Co?
- ...
- I nikt nie wie, rozumiesz. Kogo pytam, to nikt nie wie. Nikogo to nawet nie dziwi.
- A Ciebie dziwi.
- A mnie dziwi. Ale też nie wiem gdzie.

Odchodzę. Idę szukać tych dziur i tego dziwnego braku na ulicach miasta, którego nikt nie potrafi objaśnić. Takie to dziwne miasto. Ja przynajmniej próbuję opisać.