Zapiski Pokonanych
sobota
Mozolne naprawianie zepsutej duszy
poniedziałek
Złudy
Albo dom rodzinny. Taki wielopokoleniowy. Taki sam dziś, jak był w czasach dziadków i będzie w czasach wnuków. Piękny widok, czy raczej powidok. Bo taki dom nie istnieje. Może istniał kiedyś, gdy czas nie biegł tak szybko, gdy tylko szedł, przechadzał się. Teraz go nie ma i być nie może. Dzieci zanim jeszcze dorosną, już chcą się z domu wyprowadzać, żyć samodzielnie i samoistnie. W domu rodzinnym zostają rodzice. Potem ojciec umiera, zostaje matka, sama. A potem matka znika, dom się rozpada, pozostaję wspomienia, jakieś zdjęcia.
Tak było z domem mojej mamy na Kowalkowie, wiejskim, drewnianym. Dziś nie ma po nim śladu, zniknął, zapadł się pod ziemię. W jego miejscu rośnie sobie spokojnie, powoli i dostojnie trawa, co roku inna i ta sama zarazem.
Taki sam los czeka dom na Tadeuszowskiej, już niedługo. Jeszcze stoi w swoim ogólnym zarysie, choć nie ma w nim nic z dawnych czasów. Ale nie postoi już długo.
Teraz sytuacja się powtarza, dom na Osiedlowej. Dom umowny, tylko metaforyczny przecież, bo to mieszkanie, w bloku, on też zniknie razem z mamą.
Zawsze są tylko wspomienia. I marzenia. Wspomnienia jednego pokolenia, pokolenia dzieci. Byłem dzieckiem w tym domu. Dla mnie to ważne i wyraźne. Dom na Tadeuszowskiej, dom na Kowalkowie. To mój czas, czas dziecka, tamte miejsca, rzeczy, ludzie. Ale dla pokolenia naszych dzieci, to już sprawy nieznane, to już inny świat. Pomimo opowieści nie mają z nim emocjonalnego związku. Jakby go wcale nie było.
Tak więc obiektywnie to ułuda, która nie istnieje poza moim umysłem. Mogę to jeszcze najwyzej opisać i wtedy, być może, ktoś się przejmie czytając, może coś przetrwa w literach.
Gdybym jeszcze chciał to opisać. Kusi mnie czasem i myślę, że powinieniem. Głównie dla siebie. Żeby zagłuszyć ten żal, że gdy ja zapomnę, zapomną wszyscy i ten świat zniknie. Umierają kolejni ludzie, którzy go tworzyli i pamiętali. Umarł ojciec. Umierają ciotki i wujkowie. Czuję się trochę odpowiedzialny za opisanie tamtego świata. Bo jak nie ja, to kto. Może to komuś po coś będzie potrzebne - to taka moja prywatna złuda.
sobota
Twoje miejsce na ziemi
A jeśli nigdzie? Jeśli marzenie o własnym miejscu na ziemi to mrzonka? Jeśli nie ma tego miejsca? Nie to, że go nie znajdziesz, tylko tamto, że go w ogóle nie ma. Co wtedy?
Przyszła mi do głowy przerażająca myśl, że ja jestem "spomiędzy", że moje miejsce to jest to "między miejscami" (jak ktoś niezbyt ładnie przełożył tytuł filmu Sofii Coppoli). Pomiędzy jednym miejscem na ziemi a drugim - przestrzeń przeżycia, a nie zamieszkania. No bo w końcu, na pewno nie Wrocław, ale też nie Radom, mimo wielu tęsknot. Nie Warszawa, której tak naprawdę nie znam, ani rozległe pejzaże kazachskie, bo to już absolutnie sfera mitu. Więc gdzie? Gdzieś? Pomiędzy?
Wilk pisał, że domem gęsi jest niebo, nie kraj gdzie zimują, ani ten gdzie spędzają lato, ale właśnie niebo. Wtedy się z tego śmiałem. Może Wilk ma rację?
niedziela
Sacrum od Profanum
Gotyckie świątynie pozwalają poczuć to oddzielenie. Zatopione w centrum miasta, oddzielają się od niego murem. Wchodzisz i przekraczasz granice zmysłów. Tu inna jest przestrzeń, inny dźwięk, inny zapach; ludzie zachowują się inaczej, a czas nie ma znaczenia. Ze zgiełkliwej, pospiesznej ulicy, przystajesz. Tam widzisz Świat. Tu patrzysz na siebie.
Inaczej niż we współczesnych świątyniach, tu wszystko jest inne - wielkość tej zamkniętej przestrzeni, materiał z której ją zbudowano, dekoracja. Nowoczesne świątynie podążają jednak za plastikowym, tymczasowym światem. Są bardziej cywilizowane, bliższe codzienności. Tu w gotyku stajesz wobec inności.
Kiedyś to oddzielenie było bardziej jeszcze radykalne. Wielkość przestrzeni świątyni była czymś wyjątkowym. Wyobrażam sobie maluczkiego, który ze swojego maleńkiego pokoiku wkraczał w ogrom. Dziś sama przestrzeń nie budzi już takich emocji - wiele jest ogromnych przestrzeni świeckich. Ale oddzielenie jest może bardziej jeszcze radykalne przez to, że świat stał się szybszy i znacznie bardziej hałaśliwy. Sacrum staje nie ponad profanum, jak niegdyś, ale w opozycji do niego.
poniedziałek
Kundera
piątek
Chwile pozostałe
Jeszcze tylko ulotne chwile codzienności dostarczają mi przypadkowych i przelotnych (jakżeby inaczej) wzruszeń. Smak pierwszej truskawki na wiosnę, wieczorna, letnia herbata z miętą, porywisty wiatr na rzeką zrywający płaszcz z karku, ładna dziewczyna na ulicy, itd. Tylko w takie niedoścignione momenty jeszcze wierzę. A cała reszta - kultura i nauka - to znaczy piękne, elektroniczne gadżety, mądre książki, suity wiolonczelowe, filmy z fabułą i oparte na życiu i cała reszta - wszystko to znaczy już niewiele, tyle co nic.
Czy to kwestia wieku, może doświadczenia i zniechęcenia? Nie wiem. Może (pod)świadomość, że tych chwil coraz mniej, albo że tylko one, doznania zmysłowe są prawdziwe (metafizyczne zmysły) i dane bez zastrzeżeń wieku, wykształcenia, wrażliwości dla każdego - to raczej jednak bez znaczenia.
Inny ja
Mija nas lewym pasek Megane kombi. Szare, jak moje. Patrzę. Moje. Jakieś takie. Ale jak moje? Przecież ja tu. Patrzę. Szare, brudne. Moje też przecież brudne. Numery zamazane, nie da się przeczytać. Moje?
Zaraz skrzyżowanie i stajemy obok. Ja tu, w autobusie. Obok ja? W kombi? Niewyraźny zarys sylwetki. Profil. Znajomy. O ile własny profil może być znajomy. Ciemny płaszcz, lekki zarost, pozycja za kierownicą. Ja. Jak nic. Pochylam się do szyby, przecieram ręką z lekkim obrzydzeniem, bo autobusy jak dawniej, chociaż nowe. Niedomyte. Dociskam twarz do szyby. Kombi tuż, tuż. Jakby ja. Jakby na pewno. Ale niemożliwe. Ja tu. Ja nie tam. Logika to mówi. Zmysły mówią co innego. No przecież widzę. Ja tam.
Może kto ma lusterko. Spytam. Zobaczę czy na pewno ja tu...